Uważajcie o co się modlicie!

wracam… choć z trudem… jeszcze się odwracam… jeszcze patrzę wstecz… ale wiedząc, że Jezus jest przede mną muszę kierować swój wzrok i swoje kroki w Jego kierunku…

Tego bloga nie pisze zakonnica. 🙂 Takie doszły do mnie słuchy, że na podstawie przemyśleń jakie tutaj zamieszczam, można by nakreślić sobie taki mój obraz. Jestem kobietą jak każda inna, która ma pragnienia bycia kochaną, pożądaną, przytulaną, podziwianą… sam fakt tego, że mam świadomość, iż jestem piękna, bo stworzona przez doskonałego Boga, który nigdy się nie myli, to wciąż za mało, aby nie popełniać grzechu niewierności Bogu. To niesamowite jak On ściga mnie i pokazuje na każdym kroku jak o mnie dba, a ja wciąż mówię do Niego: „to za mało, udowodnij po raz kolejny, że jestem dla Ciebie ważna, najważniejsza”.

Zbliża się dzień, w którym mój mąż postanowił się wyprowadzić. Patrzę na ten cały rok, który minął i co widzę? Że leżałam zaryczana, pogrążona w smutku i beznadziei. Nie wiedziałam, jak mam się podnieść, jak sprawić by chciało mi się znowu uśmiechać i po prostu żyć. Wtedy zjawiał się jakiś człowiek, który w zwykłej rozmowie, nieświadomie wspomniał o jakieś książce czy filmie, a ja chwytając się wszystkiego, co mogłoby mnie wyciągnąć z otchłani, zaraz sięgałam po daną pozycję, która w tamtym czasie, była jak deska ratunkowa. Jednak na takiej desce nie dopłynęłabym do brzegu, wtedy również o tym wiedziałam. To było na chwilę. Stając się silniejsza, zaczęłam szukać już sama tego, co może pomóc mi żyć z wyrwą, jaka została po odejściu najbliższej osoby.

W tamtym roku byłam na wielu rekolekcjach i kursach ewangelizacyjnych. Dawały mi one siłę i poczucie, że „jest przy tobie Chrystus”. A to już bardzo, bardzo dużo. Mieć świadomość, wiedzieć, być przekonanym, że cokolwiek się dzieje jest ze mną Bóg, który jest moją siłą. Nie opierać się na uczuciach i emocjach, ale na wiedzy i pewności, że Jezus jest obok.

Ale ponieważ Bóg mnie umacnia, Bóg też chce abym stawała się Jego na wyłączność. Uważajcie o co się modlicie! Zaraz wyjaśnię…

Dziś, kiedy mam jechać na rekolekcję przepełnia mnie radość i obawa jednocześnie. Na nich umacniam się niewyobrażalnie. Bóg daje mi łaskę radości i poznania Go w niepojęty dla mnie sposób. Mówi do mnie tak wyraźnie jakby stał obok i szeptał mi do ucha wszystko, co w danym czasie potrzebuję usłyszeć, a nawet więcej. I kiedy wyjeżdżam silna, przepełniona wiedzą, miłością i radością… dopuszcza do mnie złego i czeka, jakiego wyboru dokonam! Sprawdza czy słuchałam go uważnie, czy wierzę temu, co do mnie mówił, czy kocham Go na tyle mocno, by nie ulec podszeptom tego, który we mnie nie wierzy. Tak, to Jezus z premedytacją najpierw wylewa na mnie swoją całą miłość i robi wszystko bym to czuła, a potem ten sam Jezus dopuszcza do mnie złego i wierzy we mnie tak bardzo i tak bardzo mi ufa, że ryzykuje, że moja małość mnie nie pokona, bo przecież On napełnił mnie swoją siłą. Za każdym razem (KAŻDYM!) po rekolekcjach dostawałam taki cios, że momentalnie upadałam na kolana i pytałam z niezrozumieniem: „Boże, co jest?! Gdzie moja siła? Dlaczego???” I mijał dzień i ja już wiedziałam, że to była kolejna próba mojej wierności Bogu. Dzisiaj nazywam to „pakietem rekolekcyjnym”. Nie spodziewałam się jednak, że przyjdzie taka próba bez wcześniejszego umocnienia…

Styczeń był trudnym miesiącem, ponieważ Bóg postawił na mojej drodze człowieka, który ma mnie przeprowadzić przez kolejną próbę wierności Jemu. On daje mi teraz człowieka (!) choć wie, że ryzykuje tym, że wybiorę to co ziemskie, to co cielesne, to czego mi brakuje i przed czym bronię się na wszystkie sposoby… wierność Jezusowi, który mnie umacnia, nie polega tylko na tym, aby nie zgrzeszyć, polega również na tym, abym nauczyła się rezygnować z tego, co jest mi bliskie, czego pragnę i co daje mi radość. Pan sprawdza czy wiem, o co w ogóle się modlę, czy jestem gotowa przyjąć Jego potężną miłość, wyrzekając się siebie i swoich pragnień. Usłyszałam wczoraj podczas spowiedzi: „Bóg nie może wylać na ciebie całej swojej miłości, nie może obdarzyć cię wszystkimi łaskami, jakie ma dla ciebie, bo utoniesz i nie udźwigniesz ich. Dlatego będzie je dawkował w małych ilościach, abyś była w stanie przyjmować je za każdym razem, by cię napełniała Jego miłość i byś z niej czerpała ”.

Wiem, że doświadczenie ostatniego miesiąca daje mi możliwość pójścia o krok dalej. To jest kolejny dar, który mogę dostać, jeśli tylko świadomie zadecyduję, że chcę go przyjąć. Nikt tylko ja sama mogę powiedzieć po raz kolejny „fiat”. Dziś jest to dla mnie niesamowicie trudne doświadczenie, ponieważ muszę zrezygnować z tego, co mam, aby dostać więcej…

Aby sobie pomóc dokonać właściwego wyboru, słucham mojego kierownika duchowego, bo on kieruje mnie na Boże ścieżki… polecił mi, abym posłuchała Adama Szustaka OP w „Projekcie Judyta”. Przesłuchałam i jak zwykle trafił w sedno. Miałam zawsze wielkie pragnienie być kobietą niezależną i księga Judyty może mi w tym pomóc!

U Boga będę szukać potwierdzenia swojego piękna, a nie w oczach człowieka. To dla Niego chcę być kobietą silną, odważną i wierną. Dla Jezusa żyję! Wiem, jaka jestem, kiedy tylko Bóg mnie umacnia, dlatego moim powołaniem i szczęściem jest być „tą kobietą”. Jezus nie da mi zachwytu, pożądania, bliskości cielesnej, jakie daje mężczyzna. To trzeba przyjąć z całą świadomością i bez łudzenia się. Fizyczność jest częścią mnie samej. Jest i niech sobie będzie! Ja nad nią panuję, a nie ona nade mną. A we wszystkim umacnia mnie Bóg!

Na koniec słowa piosenki, które od paru dni wciąż do mnie wracają: „tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Jezu, byś został tylko Ty, byś został tylko Ty, jedynie Ty”.

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Przenikaj Boże moje myśli, bo słów nie mam siły wypowiadać

POPRAWIŁAM PONIŻSZY POST PONIEWAŻ PONIOSŁY MNIE EMOCJE… A NIE POD WPŁYWEM EMOCJI CHCĘ PISAĆ TEGO BLOGA.

Jeszcze tak niedawno pisałam: „doświadczam niezrozumiałego spokoju wewnętrznego, pomimo burzy szalejącej dookoła mnie (…) w moim sercu jest spokój, nawet wówczas kiedy dosięga mnie „miecz”.”

A dziś… jestem w totalnej rozsypce: mąż (………………). Dzięki Bogu, że mam dwa najcenniejsze Skarby na świecie – moje córeczki.

Ja sama nie mogę pojąć, że mój mąż podejmuje tak nieodpowiedzialne kroki względem dzieci, (……………) był w moich oczach dobrym i rozsądnym ojcem, zniszczył do końca swój wizerunek odpowiedzialnego ojca.

Pojechałam do Jezusa. Nie umiałam z Nim rozmawiać. Moja dusza krzyczała, a ja milczałam całą mszę. Nie miałam siły odpowiadać. Łzy leciały jak z kranu. Mój spowiednik, z którym udało mi się zamienić słowo przed mszą św., powiedział m. in. nie musisz bronić sakramentu małżeństwa, on sam się obroni, do ciebie należy decyzja czy pozostaniesz wierna. Możesz strzelić „focha” na Jezusa, ale On i tak będzie przy tobie, nawet jeśli wszyscy będą przeciwko tobie, nie będziesz sama. A mąż nie jest dany tylko na dobre, ale i na złe. I może być tak, że nie będziecie razem iść przez życie, ale łączy was sakrament.

To wszystko jest tak trudne, że przez nawał negatywnych myśli, próbuje przebić się do słów modlitwy, ale nie potrafię. Sięgam do kieszeni płaszcza i wyciągam pewien list, a po oczach bije blask: psalm 139, więc czytam:

Panie, przenikasz i znasz mnie,
2 Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.
Z daleka przenikasz moje zamysły,
3 widzisz moje działanie i mój spoczynek
i wszystkie moje drogi są Ci znane.
4 Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie, już znasz je w całości.
5 Ty ogarniasz mnie zewsząd
i kładziesz na mnie swą rękę.
6 Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza,
zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć.
7 Gdzież się oddalę przed Twoim duchem?
Gdzie ucieknę od Twego oblicza?
8 Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś;
jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
9 Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
10 tam również Twa ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mię Twoja prawica.
11 Jeśli powiem: „Niech mię przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło”:
12 sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie,
a noc jak dzień zajaśnieje:
<mrok jest dla Ciebie jak światło>.

Idę spać, a Bóg niech wszystko przenika…

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Z życzeniami

W dniu Bożego Narodzenia życzę wszystkim czytelnikom, aby porzucili swoje plany na życie i zdali się na jeden, najlepszy plan życia – Jezusa. Tak naprawdę to sobie życzę tego równie mocno jak Wam, ponieważ jeszcze zbyt często piszę swoje scenariusze.

Na świecie było [Słowo], a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. /J 1, 10-13/

Moja modlitwa:

Jezu, który rodzisz się w moim sercu po raz kolejny, przemieniaj mnie tak, jak dzieci, które mi podarowałeś. Dokonaj Panie kolejnego przewartościowania w moim życiu, byś był pierwszy, bo jeszcze zbyt często moje „ja” wychodzi przed Ciebie. Jezu Nowonarodzony, naucz mnie przyjmować Twoją wolę z radością, a oddal żal i niezgodę na Twój plan. Poślij do mnie Ducha, bym umiała słuchać, kiedy do mnie mówisz i daj moc bym potrafiła wcielać w życie Twoje Słowa.

PS.

Wszystkim czytelnikom, którzy zostawili swój ślad w mojej skrzynce, bardzo dziękuję za budujące słowa. Dzięki Bogu, że zsyła mi Was zawsze, kiedy jest mi trudno zebrać się do pisania. DZIĘKUJĘ 🙂

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

sentymentalnie… o Jonaszu… i …

„Jestem jak rozbity okręt ręką Twą strzaskany
Daleko mi do Ciebie, Panie, tonę w morzu łez niechcianych
Sól wody wdarła się do gardła, oplotła trawa morska głowę
Moimi skargami fala targa, moja modlitwa jak kamień w wodę

Ale Ty po mnie sięgniesz w morską głębię
Twoja dłoń wyciągnie mnie z otchłani
Ty przecież wierny choć ja niewierny
Choć strach mój ciągle między nami

W lęku mym jest miejsce na Ciebie
Kiedy nie stać mnie już na nic więcej
I gdy modlitwa jak ptak skulony a w piersi zajęcze serce

Tyle już słów na wiatr rzucanych
Tyle obietnic, zdrad, powrotów
Czy masz cierpliwość do mnie, Panie?
I czy uwierzysz we mnie znowu?

Pójdę, gdzie zechcesz…pójdę Panie!”

Na krótką chwilę cię opuściłem, lecz w miłosierdziu wielkim znów cię przygarniam. /Iz 54,7/

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Ojcze Nasz

Zauważyłam ostatnio, że dostaję od Boga wszystko o co poproszę, jednak w zupełnie innej formie niż sobie to wymyśliłam. Czasem się z czymś nie zgadzam, czasem mnie boli to jak Pan spełnia moje prośby, czasem sobie popłaczę, ale w konsekwencji i tak wiem, że działa w moim życiu z taką Miłością, która wynagradza mój ból. W moim życiu prywatnym, zawodowym, a także duchowym bardzo wiele się zmienia (stąd tak rzadko piszę). W ostatnim czasie doświadczam niezrozumiałego spokoju wewnętrznego, pomimo burzy szalejącej dookoła mnie. Pomimo „zmiennej pogody” w moim sercu jest spokój, nawet wówczas kiedy dosięga mnie „miecz”. Strach znika tak szybko jak się pojawia. Wyraźnie czuję obecność Boga, który swoją mocą wlewa we mnie spokój.

Na ostatnich rekolekcjach dostaliśmy zadanie, żeby napisać swoją modlitwę Ojcze Nasz. To było ciekawe doświadczenie, kiedy szukałam odpowiednich słów, by „zbudować” własny pacierz. To jest moja pierwsza próba, ale będę jeszcze „pracować” nad doskonaleniem swojej osobistej modlitwy.

Tato, codziennie niech Twoja Miłość będzie ze mną.

Chcę trwać przy Tobie przez wszystkie moje dni.

Drogą swoją mnie prowadź. Podnieś kiedy upadnę. Pociesz kiedy potrzebuję.

Skarć kiedy nie poddaje się Twojej woli, bo bezpieczna jestem tylko w Twoich ramionach.

Nade wszystko nie odstępuj ode mnie.

Przepraszam, że wciąż jest mi ciężko wypełniać to, czego ode mnie wymagasz.

Proszę Cię o mądrość, cierpliwość i odwagę w okazywaniu miłości.

Spraw by pokora wobec Ciebie i posłuszeństwo Twoim Słowom przemieniały moje serce.

Ucz przebaczać tak, jak Ty to czynisz.

Daj zrozumienie spraw niepojętych.

Zabierz ode mnie zniechęcenie, a daj nadzieję i wytrwałość,

abym trwała w tym do czego mnie powołałeś.

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Pan otwiera oczy

Kiedy zbliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał”. Jezus mu odrzekł: „Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu. /Łukasz 18,35-43/

Czytam ten fragment z Pisma Św. wracają wspomnienia, kiedy to Jezus otworzył moje oczy. Ciekawe jest to, że chodziłam w ciemności i nawet o tym nie wiedziałam. Wydawało mi się, że wszystko mam dobrze poukładane w głowie, że jestem wierząca i kochająca… no właśnie, tylko tak mi się wydawało. Ostatnio usłyszałam, że wiara to decyzja. Kiedy powiesz Bogu „nie wiem kim jesteś, nie wiem gdzie jesteś, ale potrzebuję Ciebie i Twojej łaski”, bądź pewien, że łaska Pana przyjdzie do ciebie. On otwiera oczy, tym którzy Go wzywają, tym którzy pragną Go poznać, ale blokuje ich niewiara. Ta prosta prawda wlewa nową nadzieję w moje serce, kiedy myślę o swoich bliskich (nie tylko o mężu), którzy wiem, że chcą widzieć więcej, doświadczać mocniej, kochać goręcej, ale… Pan da im łaskę we właściwym dla nich czasie.

Wspominając swoje początki szukania Boga, który do mnie przemówi, który da się poznać i który pomoże, dochodzę do wniosku, że faktycznie był to moment mojej decyzji. Przecież zbliżałam się do Boga trochę po omacku, nie znając Go (pomimo wychowania w katolickiej rodzinie). Wiedziałam, że w kościele daje mi siebie, wiedziałam, że mogę mówić do Niego w domu czy w pracy, wiedziałam, że Jego Słowa zapisane są w Piśmie Św. – więc na początku podjęłam tylko (aż) decyzję, że będę Go wołać. Minęło ok. 5 miesięcy i otrzymałam łaskę „otwarcia oczu” na Jego Miłość. Wszystko wówczas stało się jasne: że był wciąż przy mnie, że kochał mnie nieustannie i nieustannie mi to okazywał, że w końcu dopuścił do mnie kryzys małżeński bym odzyskała wzrok. Jednak musiał „dotknąć” moich oczu żebym w końcu to zobaczyła. Czy moja wiara mnie uzdrowiła? Nie wiem, ponieważ nie mogę jej przyrównać nawet do ziarnka gorczycy. Jednak na pewno pomogło mi zaparcie się wszystkiego i postawienie tylko na „jedną kartę” – na Jezusa.

Teraz widzę, kocham, wierzę, trwam… ale to wcale nie oznacza, że wszystkie problemy odeszły w dal. Mogłoby się tak wydawać, że skoro ślepcowi Pan otworzył oczy, to on już nie będzie się przewracał. Jestem grzesznikiem więc pomimo otwartych oczu, będzie się zdarzać, że zejdę ze ścieżki, podejmę drogę na skróty albo zatrzymam się w miejscu, bo strach mnie ogarnie. Po doświadczeniu Miłości wiem, że droga nie jest łatwiejsza, ale też Pan bardzo wyraźnie mówi do mnie: „ja będę zabezpieczał Twoje kroki, nie bój się. Nie lękaj się nieprzyjaciół i tych, którzy źle ciebie traktują, ja-Pan jestem twoją tarczą i obroną. Ufaj”.

 Moja modlitwa:

Jezu dziękuję Ci za to, że wychodzisz mi naprzeciw, że wspierasz mnie Słowem, które umacnia i daje nadzieję. Dziękuję, że jesteś moją Drogą Prawdą i Życiem. Wiem, że mnie prowadzisz, dlatego Tobie wyśpiewuję psalm (103):

1 Błogosław, duszo moja, Pana,
i całe moje wnętrze – święte imię Jego!
2 Błogosław, duszo moja, Pana,
i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach!
3 On odpuszcza wszystkie twoje winy,
On leczy wszystkie twe niemoce,
4 On życie twoje wybawia od zguby,
On wieńczy cię łaską i zmiłowaniem,
5 On twoje dni nasyca dobrami:
odnawia się młodość twoja jak orła.
6 Pan czyni dzieła sprawiedliwe,
bierze w opiekę wszystkich uciśnionych.

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Nie bój się cięższego krzyża

Napisałam ten post dwa dni temu, ale dopiero dziś dałam radę go zamieścić.

Pewna mądra kobieta, dzięki Ci Boże za nią, uświadomiła mi wczoraj, że moja relacja z Bogiem, choć w moim mniemaniu stygnie, to jednak dojrzewa. Trochę to przewrotne, ale zaczynam rozumieć. Od pamiętnego majowego „spotkania z Duchem Św.”, nieustannie Pan rozpieszczał mnie „słodkimi niespodziankami”. Tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam i tak bardzo było mi z tym dobrze, że zaczęłam panikować, gdy od pewnego czasu towarzyszy mi uczucie ciągłego, niezaspokojonego głodu. Opadłam z sił. Cały czas funkcjonowałam na Bożej adrenalinie- cudowne uczucie. A teraz to już koniec?

No cóż, jeśli mam się rozwijać w Panu, dojrzewać w wierze, poznawać Boga głębiej i mądrzej to chyba trzeba, porzucić marzenia o ciągłych słodkich niespodziankach i przyjąć z pokorą krzyż, który czasem przygniata, czasem daje radość z mocy jaką Pan daje do dźwigania tego krzyża, a ponad wszystko wiele uczy: pokory, posłuszeństwa, cierpliwości, miłości i jeszcze wiele wiele więcej.

Kto nie dźwiga swojego krzyża i nie idzie za Mną, nie może być moim uczniem”./ Łukasz 14,25-33/

Dźwigam swój krzyż, ponieważ chcę czerpać od Jezusa, chcę by mnie przemieniał, by mnie uczył bycia lepszym człowiekiem. Każdy z nas ma jakiś krzyż do niesienia, każdy wie jak on przygniata, kiedy brakuję sił i rzuca nas na kolana. Moim krzyżem jest relacja z bliskimi, a szczególnie z mężem. Dzień Wszystkich Świętych, a później wszystkich zmarłych, w tym roku wyjątkowo silnie przeżyłam. Refleksje o kruchości życia i przemijaniu były tak głębokie, że nie byłam w stanie ich zatrzymać. Myśli, jakie pojawiały się wówczas były skoncentrowane na braku miłości w codziennym życiu, na przykrościach jakie sobie robimy, na braku współczucia i zrozumienia dla drugiej osoby, a w końcu na Miłości Boga, którą nie potrafimy „zarażać” bliźnich mimo, iż nas samych ogrzewa od środka. Czym jest radość z Miłość, jeśli nie dzielimy jej z osobami, potrzebującymi miłości?

W tych dniach poczułam silną potrzebę podzielenia się z moim mężem, tym co już wiem, czego doświadczyłam, czego on może doznać jeśli tylko zaufa Bogu, który wszystko może – napisałam maila do męża. Wiedziałam, że podjęłam się trudnego zadania, ale miałam przed oczami słowa: „nie znacie dnia ani godziny”. /Mt 25, 13/ Moja siostra napisała, że jestem odważna ponieważ wystawiłam się na strzały. To prawda. Jednak nie mogę ciągle bać się tego, że „krzyż będzie cięższy”, gdyż ważniejsze jest to, że poprzez ten krzyż uczymy się kochać prawdziwie. Co się zadziało na Krzyżu? Przelała się Miłość! Tak wielka, że ja swoim rozumem jej nie pojmuję. Ale Jezus uczy, wymaga i pragnie byśmy dążyli wciąż do tej Doskonałej Miłości. Okazywanie miłości tym, którzy w zamian odpłacają jedynie złością lub nienawiścią, to jest „podręcznik” z którego trzeba uczyć się kroczenia za Jezusem. Bez względu na rany – trwasz w miłości, bez względu na ból – trwasz w miłości, bez względu na poczucie bezsilności – trwasz w miłości.

Naszym krzyżem są relacje z ludźmi. Lęk przed nimi, brak szczerości i prawdomówności, obawa przed tym, co o nas myślą, co zamierzają, jak nas oceniają. Nieść własny krzyż to również wyrażać swoją zgodę na życie z ludźmi, których zmienić nie możemy, którzy zmienić się nie chcą lub nie potrafią, a równocześnie nie pozwalają sobie pomóc. Niesiemy własny krzyż przez akceptację siebie i innych, współczucie, okazane miłosierdzie osobom trudnym. Krzyżem jest zachowanie spokoju i cierpliwości w powolnej przemianie siebie samych. Uznanie, że Bóg ma swój czas, w którym uczyni nas „nowymi ludźmi”.” Ks. Józef Pierzchalski

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

Idźcie…

Podejmuję coraz więcej inicjatyw społecznych i zawodowych, a ostatnio również duchowych, gdyż zaczęłam pracować nad sobą w warsztatach „12 kroków ku pełni życia”. Wszystko to zabiera bardzo dużo czasu, szczególnie mając małe dzieci w domu, które jak wiadomo są na pierwszym miejscu, bo przede wszystkim jestem kochającą i wychowującą mamą.

Zauważam, że wchodzę na kolejny etap w moim życiu. Kiedy mieszkałam z mężem i nasze małżeństwo było jak tysiące innych – miałam zamknięte oczy na Miłość Bożą. Kiedy nastał kryzys, Pan przywrócił mi wzrok, bym mogła zauważać, jakie dzieła czyni wobec mnie. Później nastał czas utrwalenia obrazu w mojej świadomości tego, że tylko zgoda na Wolę Bożą, może dać mi i mojej rodzinie szczęście, jakiego zawsze pragnęłam. Obecnie mam za sobą etap pierwszej fascynacji, a Pan rozlewa swojego Ducha we mnie już spokojniej, ale w taki sposób, że chciałabym dzielić się tym doświadczeniem z innymi.

Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. /Mk 16, 15/

W tym czasie jednak nie jest mi łatwo rozeznać, co pochodzi od Boga, a co od złego. Teoretycznie nie powinno to być trudne, a jednak. Pracuję zawodowo i wychowuję swoje dwie bardzo małe córeczki. Ponieważ wciąż mam dużo chęci rozwijać się w każdej sferze swojego życia, postanowiłam określić swoje cele przy pomocy coach’a. Efektem pracy z tą fantastyczną kobietą jest m. in. blog, który właśnie czytacie. Gdyż zapisy na twardym dysku swojego komputera, postanowiłam udostępnić w sieci.

Od kilku tygodni uczestniczę w warsztatach z zakresu mądrego wychowywania swoich pociech. Zawsze nadrzędną sprawą będzie dla mnie to, aby moje dziewczynki wyrosły na szczęśliwe kobiety, których bagaż doświadczeń z dzieciństwa nie będzie przygniatał, ale mimo wszystko umacniał do stawiania życiu czoła i ciągłego odkrywania życia w Prawdzie.

Kolejną sprawą jest moja własna inicjatywa, która zrodziła się z przykrych doświadczeń, kiedy na mojej drodze, stawały osoby, które pomimo swojego zawodowego przeznaczenia, zamiast pomagać- szkodziły. A konkretnie to swoimi praktykami godziły w wartości rodzinne. Stąd pomysł na …. – o tym jeszcze nie mogę pisać. Jest tylko jedno, dość duże, ale: kolejny pomysł, który wymaga ode mnie zaangażowania, a czasu mam wciąż tyle samo tzn. od położenia dzieci spać do 24. Pozostaje mi jakieś 5 godzin na sen. Dlatego ten projekt zanim ujrzy światło dzienne, potrzebuje jeszcze trochę czasu aby dojrzeć.

W między czasie usłyszałam pewien zarzut, który dał mi dużo do myślenia. Nie wiem czy jest słuszny i trafny, ale po pracy w warsztatach ”Żyć w prawdzie – 12 kroków ku pełni życia”, na pewno będę już wiedzieć. To kolejne dzieło, któremu trzeba się poświęcić, stąd blog i rozważania jakie na nim podejmuję, schodzi na dalszy plan.

Nie mogę zamykać się na nowe możliwości rozwoju i chować się do środka. Od czasu nawrócenia wiem, że łaska wiary nie jest mi dana tylko po to, abym zachowywała ją dla siebie, ale nade wszystko bym świadczyła o Miłości, jaka rozlewa się wokół mnie. Jezus przecież posyła mnie do miejsc i ludzi, w których mam świadczyć o Jego obecności i wierności z tymi, którzy go kochają. Mam dużą świadomość tego, że ludzie, których spotykam i płynące od nich propozycje nie są przypadkowe. Jednak… czasem pozostaje w długim rozmyślaniu i w modlitwie, czy na pewno są dziełem Ducha Św. Dlaczego? Przecież na pierwszy rzut oka to zawsze są dobre oferty: kurs, dodatkowe studia czy praca. Niemniej jednak zauważyłam jedną zależność: im więcej podejmuję inicjatyw duchowych i pomocy małżeństwom w kryzysie, tym więcej dostaję ofert tzw. pobocznych.

W zeszłym tygodniu właśnie dostałam propozycję dodatkowej, dobrze płatnej pracy (uwaga: wcale jej nie szukałam!). O tego rodzaju pracy myślałam swego czasu bardzo dużo, ponieważ chciałabym sprawdzić się w czymś zupełnie nowym i odbiegającym od dotychczasowych doświadczeń zawodowych. Ponieważ jest to zajęcie, któremu trzeba poświęcić popołudnia, z góry przekreśla moje w niej zaangażowanie z uwagi na dzieci. Pozornie, gdyż mogłabym zrezygnować np. z inicjatyw społecznych i pohamować swoje zaangażowanie w temacie trudnych małżeństw. Wtedy poprzesuwałbym tak swoje obecne zadania, żebym mogła realizować się w drugiej pracy zarobkowej. Gdybym sprawdziła się na tym stanowisku, to polepszyłabym swoją sytuacja finansową i mogłabym mieć poczucie pewnego rodzaju spełnienia zawodowego (tak mi się przynajmniej wydaje). Naprawdę ciężko jest mi rozeznać się w tych wszystkich inicjatywach. Dobrych inicjatywach! Niemniej jednak, pozostaje wciąż otwarte pytanie: skąd mam na to wziąć czas?

Jeszcze do niedawna poświęcałam od 30 do 60 minut w ciągu dnia na rozmowę z Bogiem. A dziś już tylko 15 minut! Wciąż spotykam się z Nim w kościele dwa razy w tygodniu, na kolejne dwa miesiące mam zaplanowane rekolekcje, a mimo to, czuję się nie do końca dobrze…. Co jest?

Pisząc to, przyszło mi do głowy skojarzenie mojej osoby z pustynią. Kiedy „wyschło” moje małżeństwo, ja stałam się jak pustynny piach: wyschnięta do granic możliwości. Wówczas chłonęłam każdą krople nadziei, jaka tylko na mnie spadała. Każda część mojego ciała i ducha potrzebowała Wody Życia. Pan „podlewał” mnie regularnie, ale w ograniczonych ilościach, by Woda dochodziła do najgłębszych warstw. Stopniowo zaczęłam zauważać, że podłoże jest już na tyle podlane, że może na nim coś zakiełkować. Powoli więc zaczęło się w moim życiu zazieleniać. Nadzieja wlewała się wraz z deszczem pochodzącym od Pana. Mam wrażenie, że Jezus spowodował ten wzrost nie po to, by był piękny i zielony, ale by zaczął się rozwijać i w końcu…………………. może jeszcze nie dziś…………….. wydał owoc. Poza tym, wydaje mi się, że Chrystus otwiera moje serce i mój umysł, abym nie tylko trwała przy Nim, ale bym nauczyła się nieść Jego innym i w innych odnajdywała Jego samego.

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

NIEUSTANNIE SIĘ MÓDLCIE!

Nie wiem, czy tylko ja jestem takim niedowiarkiem, czy jest to cecha wielu ludzi, pomimo nawrócenia. Wstyd mi, że Jezus wskazuje mi drogę każdego dnia, a ja zachowuję się jak rozkapryszone dziecko: „chcę więcej”, „nie o to mi chodziło, chcę czegoś innego”.

Jednak siła modlitwy jest ogromna. Spadają klapki z oczu i widzę, jak krok po kroku Pan realizuje swój doskonały plan wobec mnie. Fakt, czasem bolesny, czasem niezrozumiały, a czasem zaskakujący. W obecnym czasie rozlewa się Miłość Chrystusa we mnie i na tym chcę się koncentrować. Było różnie. Będzie… nie wiadomo jak. Ale, dziś jest pięknie!

Dzięki modlitwie zaczynam widzieć coraz więcej, rozumieć bardziej, kochać mocniej. Sama jestem zaskoczona, kiedy namacalnie doznaję siły modlitwy. Kilka dni temu napisałam „List do Ojca” i nie wierzyłam, że odpowie, bo prosiłam o rozwiązanie bardzo konkretnej sprawy. Nie wierzyłam, a mimo to przyszła odpowiedź. Nie dostałam tego, o co prosiłam, ale znam przyczynę: tylko Jezus wie, co jest teraz dla mnie najlepsze. Najważniejsze, że pozwolił mi usłyszeć odpowiedź na konkretnym spotkaniu (które było moim osobistym prezentem od Boga) wypowiedzianą przez konkretną osobę (która była narzędziem w ręku Pana). Co teraz? Teraz trzeba słowa przemienić w czyn:

Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi! Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem i wobec wszystkich! Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła. /1 Tes 5/

Dostałam bardzo jasny sygnał, żebym się odważyła i niosła wieść o Miłości Bożej, reszta należy już do Pana. Ja tylko (aż) będę czynić tak, by ludzie zobaczyli, jakie mają możliwości wyboru. Każdy sam wybierze to, co jemu odpowiada. Chcę pokazać ludziom, jakie mają możliwości uzyskania pomocy. Czy skorzystają? Zobaczymy (napiszę o tym za jakieś pół roku :))

Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. /Mt 7/

…………………………………….

Kiedy umarł mój ziemski tata, to długi czas przez gardło nie przechodziły mi słowa „bądź wola Twoja”. Kiedy na Mszy św. albo w domu mówiłam Ojcze Nasz to, za każdym razem milczałam podczas wypowiadania tej frazy. Dziś jest inaczej choć wydaje mi się, że wciąż nie do końca właściwie. Owszem mówię bez zająknięcia „bądź wola Twoja”, ale też dwa razy powtarzam słowa „i nie wódź nas na pokuszenie”. A skoro ufam to nie powinnam się tak bardzo bać. Dziś jestem mocna Jego mocą, ale obawiam się, że jutro mogę upaść, bo Jezus dopuści do mnie sytuację, w której będzie mnie chciał sprawdzić.

Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów. A On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie. /Łukasz 11,1-4/

Proszę jednocześnie i nieustannie o wsparcie Maryję, która wierzę, że oręduje, pośredniczy, pociesza. Przekonałam się o tym kilka razy, a ostatnio w poniedziałek. Trafiłam na piękną modlitwę: Nowenna do Maryi rozwiązującej węzły! (polecam wpisać w google)

Polega ona, „na powierzeniu Maryi naszych „węzłów” – problemów, które bardzo często nosimy przez lata i przez które nie widzimy rozwiązania: węzły kłótni rodzinnych, nieporozumienia między rodzicami a dziećmi, brak szacunku, przemoc; węzły urazy między małżonkami, brak pokoju i radości na łonie rodziny, węzły lęku, węzły rozpaczy małżonków, którzy się rozeszli, rozkład rodziny, węzły bólu spowodowane przez dziecko, który się narkotyzuje, które jest chory, które opuściło dom lub się oddaliło od Boga; węzły alkoholizmu, węzły naszego życia i naszych bliskich, kochanych; węzły zranień fizycznych lub moralnych zadane przez innych, niechęć torturująca nas tak boleśnie: poczuciem winy z powodu dokonanej aborcji, nieuleczalnymi chorobami, depresją, bezrobociem, strachem, samotnością, niewiarą, pychą…. Wszystkie te węzły są w naszym życiu konsekwencją grzechu. Węzły naszego życia przygniatają nasze dusze, obalają nas, pozbawiają radości nasze serca, a nawet chęci życia. One oddalają nas od Boga, krępują nasze życie i wiarę, nie przeszkadzają nam rzucić się w ramiona miłującego Boga jak dzieci, by oddać Mu chwałę i uwielbienie.
Maryja pragnie, żeby to się skończyło. Wychodzi nam na przeciw żebyśmy oddali Jej wszystkie nasze węzły. Ona je rozwiąże, jedne po drugich. Wołajmy do Maryi: „Ufamy Tobie, nasza Matko, możesz nam pomóc. Rozwiąż te supły życia”.” http://www.maryjni.pl/do-maryi-rozwiazujacej-wezly,655

Moja modlitwa:

„Chcę roznosić Twój chleb Panie, chcę by życie mnożyło się – oto ja poślij mnie”. Panie Jezu ponownie proszę Cię uczyń mnie swoim narzędziem. Posługuj się mną jak chcesz. Tylko obdarz mnie siłą, bym udźwignęła wszystko to, co będziesz na mnie zsyłał. Ufam Tobie Jezu!

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz

„Wszystkie dzieci idą do nieba. Zostań dzieckiem więcej nie trzeba.”

Jak widać po wpisach z poprzedniego miesiąca, ciężko jest mi ostatnio zatrzymać się nad Słowem Bożym w odniesieniu do mojej codzienności. Nie jest to przypadek, ale czas w którym „zamknęłam” oczy i uszy na to co chce mi przekazać Tata. Czasami takie cechy mojego charakteru jak złość, gniew czy upór biorą nade mną górę. Na szczęście nie trwa to długo i w końcu pozwalam sercu załagodzić gniew, a rozumowi wytłumaczyć nielogiczny upór.

List do Ojca” pokazuje jaka jestem słaba, niecierpliwa i niepokorna. Miałam kryzys modlitwy. Od czasu kiedy zaczęłam częściej rozmawiać z Bogiem, a nie tylko wypowiadać słowa Ojcze Nasz, stałam się też bardziej pewna tego, że „dogaduję się z Tatą”. Teraz wydaję mi się to nawet zabawne. 🙂 Jednak parę dni temu nie było mi do śmiechu, mając tzw. kryzys „dnia trzeciego”. Podobnie jak swego czasu na pielgrzymce myślałam, że już nie pójdę dalej, bo mnie wszystko boli, bo jestem zmęczona, bo nie mam siły. Przestało mi zależeć, na tym co mówi do mnie Jezus. Na szczęście mam szczególnie wyostrzoną czujność na zamiary złego, a on tutaj mieszał najbardziej. W ostatnich tygodniach był wobec mnie szarmancki (takiego powodzenia u płci przeciwnej, to jeszcze w życiu nie zaobserwowałam, wcale się o to nie starając), opiekuńczy (zawsze kiedy miałam się modlić późnym wieczorem, to „podkładał mi poduszkę pod głowę”), uprzejmy (ponieważ miałam odwagę kilka razy wyciągnąć rękę do męża, jednak szybko okazywało się, że nasze spotkania nie skończą się na uprzejmościach).

Kiedy nie umiem się modlić, to … śpiewam, a słowa piosenek same przychodzą do głowy. Ostatnio często więc nuciłam: „dotknij Panie moich oczu abym przejrzał, dotknij Panie moich warg abym przemówił – uwielbieniem.”

Wciąż uczę się przebywać z Bogiem w ciągu całego mojego dnia. Nie żyć sprawami ludzkimi do południa, a po południu modlitwą. W zwykłych codziennych czynnościach trenuję obcowanie ze świętymi, aniołami czy Maryją. Wznosić oczy ku Niebu, kiedy ktoś mnie zdenerwuje i kiedy uśmiechnie się na ulicy, kiedy w pracy układa się po mojej myśli i kiedy coś się nie udaje, kiedy w domu w spokoju zjemy obiad i kiedy zdążymy jedynie wstawić kiełbasę, bo czas goni do kolejnych obowiązków.

Moje nawrócenie było tylko z pozoru nagłe i gwałtowne tak, jak (tylko z pozoru) nagły był rozpad mojego małżeństwa. Wszystko, co dzieje się wokół mnie jest bardzo dobrze wyreżyserowane przez Boga, ale kiepska gra aktorów powoduję, że sceny trzeba powtarzać wiele razy. Myślałam: „piorun strzelił (Bóg), wzniecił we mnie ogień i teraz na pewno będę już nieustannie płonąć Jego Miłością. Będę świecić, będę ogrzewać, będę rozpalać innych.

A później nastąpiło jedno potknięcie, drugie i kolejne. Zaczęły się kłębić w mojej głowie rozmaite myśli, które powoli gasiły ten płomień. Tyle razy ile dokładałam do pieca (rekolekcje, msza św., modlitwy), tyle razy zimna woda wylewała się na mnie. Tą wodą były myśli, które poddają w wątpliwość Miłość. Są bardzo niebezpieczne. Zaczęłam analizować, wątpić w siebie i ciągle siebie krytykować. Uczucie frustracji stało się nieznośne. Coraz więcej mnie, coraz mniej Jezusa. STOP! Dziś przerywam złe myśli. Jestem człowiekiem słabym, czasem wątpiącym w drugiego człowieka, czasem jest we mnie więcej „na nie” niż „na tak”, ale już PRZESTAJE się tym zadręczać! Tak jak swojej półtorarocznej córce mówię: „wstań kochanie, upadłaś, ale przecież nic złego się nie stało” tak mówię sobie teraz: nie będę zadręczać się tym, że upadam, bo to jest ludzkie. Droga jest trudna, pełno na niej nierówności i kamieni. Potykam się – normalne, upadam – zdarza się. Najważniejsze jest to, żeby iść tą drogą jak dziecko, trzymać się ręki Ojca i zdać się na Jego decydowanie o moim życiu… jest to trudne, ale niewątpliwie do zrobienia.

Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim.(…) /Mateusz 18,1-5.10/

Opublikowano codzienność | Dodaj komentarz